sobota, 21 września 2013

Rozdział IV: Nowa misja - wyruszamy!

Na samym początku krótkie ogłoszonka :)
Zakładka "Bohaterowie" została uzupełniona o opisy Nariko i Ayumi.
Reszta opisów pojawi się już wkrótce.
Chciałabym jeszcze wszystkich serdecznie zaprosić na nowo otwarty blog grupowy, łączący w sobie elementy fantasy i sci-fi, gdzie wszystko może się zdarzyć :) Sama prowadzę tam postać i byłoby mi bardzo miło, móc zobaczyć nowe twarze :)
 Zapraszam serdecznie na www.cyberpunk-wars.blogspot.com
Nie przedłużając - życzę miłej lektury!

* * *

" Nadzieja zawiera w sobie światło mocniejsze od ciemności, jakie panują w naszych sercach."
Jan Paweł II

* * *

W promieniu kilku kilometrów od miejsca wypadku, w lesie panowała przytłaczająca, nienaturalna cisza. Żadnego szmeru, stukotu czy świergotu. Nic. Wszystkie zwierzęta, które wyczuwają zagrożenie o wiele szybciej niż ludzie, w pośpiechu opuściły okolicę, gdy tylko zwietrzyły niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo nieznane, z którym nigdy przedtem się nie spotkały. Choć go nie widziały, instynktownie czuły, że jest to najgorsza rzecz, jaka mogłaby im się przydarzyć. Uciekły już dawno, nim dwaj ninja wpadli we własne sidła...
Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Takeshi słyszał już wiele mrożących krew w żyłach okrzyków, ale żaden nie mógł się równać z dzikim wrzaskiem bólu, gdy cieniste kolce przebijały potwora. Choć na pierwszy rzut oka nie zadały mu poważnych obrażeń, przynajmniej fizycznych, jednak wywoływały ogromny ból, jakiego doświadczają tylko osoby chore psychiczne. Cieniste kolce potrafiły przebić się do podświadomości, do miejsca, gdzie rodzą się emocje i uczucia. I ból. Ból łamanych kości i miażdżonych organów. Ból, który zabija. Jeszcze nikt nie przeżył tego ataku i monstrum nie miało złamać tej zasady. Takeshi wylądował miękko obserwując ostatnie agoniczne drgawki macek. W dłoniach wciąż ściskał skrawki czarnego jedwabiu. Powolnym, ociężałym krokiem podszedł do przyjaciela, który usiłował wydostać się z martwych objęć zwojów.
- Ustalmy coś, tak zawczasu - burknął, uwalniając w końcu jedną nogę. - Następnym razem to TY robisz za przynętę. Bo... Zawsze... Jestem... To... Ja! - krzyknął, wyciągając drugą. - Kuso, co to było? Pies Beelzebuba kąpiący się w kwasie siarkowym?
Ostrożnie podwinął zwęglone nogawki. Poparzenia piekły, ale na szczęście nie wyglądały groźnie. Chociaż kilka minut więcej spędzonych w objęciach macek, a miałby amputowane stopy.
- Jesteś cały? - spytał Takeshi, nie zważając na narzekania Akihito.
On zawsze na coś narzekał.
- W jednym, trochę przypieczonym kawałku - oznajmił, zwijając kamy. - Mam jedno pytanie. Skąd to paskudztwo się wzięło?
Przyjaciel uśmiechnął się do niego blado.
- Chodź, to się sam przekonasz.
Obaj ostrożnie podeszli do truchła potwora, starannie omijając macki. Może stwór był martwy, ale, sądząc po syczącym asfalcie, dalej ociekał kwasem. W miejscu, gdzie wcześniej stał samochód, zostały tylko tylne koła z wygiętą osią, oraz fragmenty podwozia.
- O bogowie... - wyszeptał Akihito.
Takeshi ze zgrozą przyglądał się centrum potwora. Było tak, jak przypuszczał.
- On wylazł... z niego - blondyn mimowolnie cofnął się o krok.
Widział już wiele makabrycznych scen, ale nigdy czegoś takiego. Poczuł, że po tym widoku nie prędko weźmie coś do ust. Macki wychodziły bezpośrednio z brzucha, a przynajmniej tego, co nim kiedyś było, ich ofiary. Zwoje rozsadziły go od środka. Takeshiemu przypomniały jakieś groteskowe glisty, czy inne pasożyty.
"Widzicie dzieci, co się dzieje z tymi, którzy nie myją rączek przed jedzeniem?" - przemknęło mu przez głowę.
- Masaka. Są zbyt duże by mogły się pomieścić w środku człowieka, nawet tak grubego jak on. Prawda? - spytał niepewnie Akihito.
- Nie wiem. Wydaje mi się, że przez cały czas rosły i rozwijały mu się w jelitach. Kiedy zrobiło im się za ciasno, wyszły na zewnątrz... ale nawet wtedy nie przestały rosnąć.
- Czyli jednocześnie walczyły z nami i żywiły się nim? Jest to w ogóle możliwe?
- Najwidoczniej - szarowłosy wzruszył ramionami. - Weźmy lepiej trochę tego świństwa dla Yuuki. Ucieszy się.
- Ta, ona kocha babrać się w różnych paskudztwach - Akihito znikł w kłębie dymu.
Pojawił się zaraz z karabinem w ręku i torbą przewieszoną przez ramię. Wyjął z niej termos, odkręcił go i opróżnił. Takeshi w tym czasie ostrożnie odcinał kawałek macki. Blondyn rzucił mu termos. Taki z trudem upchał w nim próbkę. Skrzywił się, gdy kwas zasyczał w zetknięciu z resztkami kawy.
- Mam nadzieję, że nie zdoła przeżreć się przez metal, dopóki nie dotrzemy do Wrót - powiedział, zakręcając termos i podając go przyjacielowi. - A teraz weźmy się lepiej za sprzątanie.
- Czyli moja ulubiona część - Akihito podwinął rękawy. - Ojciec zawsze mawiał, że trzeba po sobie sprzątać. Co powiesz na nieszczęśliwy wypadek? Samochód rozbija się na drzewie i w jego wybuchu ginie dwójka pasażerów. Właśnie, gdzie podział się szofer?
- Odwróć się.
Szofer najwyraźniej nie zdołał uchronić się przed atakiem macek. Jego ciało było niemal pod nimi nie widoczne. Nie wiadomo czy zmarł przez uduszenie, czy od żrącej substancji. Blondyn poprawił chustę na głowie.
- No to bierzmy się do roboty.

* * *

Wschód słońca zastał ją w kuchni, nad kubkiem parującej kawy. Bezmyślnie mieszała ją łyżeczką, wpatrując się pustym wzrokiem w okno. Owinięta grubym szlafrokiem, myślami wciąż wracała do rozmowy z byłym nauczycielem. Musiała przyznać, że Yoh-sensei miewał czasami dziwne pomysły, które realizował z wrodzonym sobie entuzjazmem, ale to już była lekka przesada. Czyste szaleństwo. I do tego chciał wmieszać w to ją. Nariko ze zrezygnowaniem pokręciła głową. Porąbało tu już całkowicie wszystkich. No, mówi się trudno, klamka zapadła.
Stanowczo zbyt dużo myślisz.
- A tobie, co znów nie pasuje? - burknęła cicho, lekko zszokowana. - Zwykle jęczysz, że wcale nie używam mózgu, powinieneś się chyba cieszyć.
Jest piąta rano, a przez tą twoją paranoję nie mogę spać. Wiesz jak to jest, jak ktoś ci w kółko jojczy jedno i to samo do obrzydzenia? Po co się zgodziłaś, skoro tego już teraz żałujesz?
A co miałam go może zostawić na pastwę losu?
Daj spokój, nie jest maleńkim dzieckiem. To potężny wojownik, potrafi o siebie zadbać.
A przy okazji jest naiwny jak dziecko. Poza tym, mam go tylko ochraniać. Nie zamierzam się mieszać w żadną dyplomacje.
Nie dziwi mnie to. Lekcja dyplomacji według Nariko Tsubasa: rozwal wszystkich na kawałki, a dopiero później staraj się z nimi dogadzać.
- Odwal się - warknęła na głos.
Chciałabyś, co? Smocza damo.
Niemal widziała, jak puszcza do niej łobuzersko oko, szczerząc przy tym wszystkie zęby. Czasami miała ochotę go zabić, gdyby tylko mogła. Od własnych myśli oderwały ją odgłosy kroków. W drzwiach kuchni stanęła Ayumi, zaspana i jeszcze w pidżamie.
- I jak się spało? - spytała ją Nariko wstając, by nastawić wodę na herbatę.
- Bardzo dobrze - wymruczała Ayu, przecierając oczy. - Jeszcze się chyba tak w życiu nie wyspałam.
Usiadła przy stole. Tsubasa podsunęła jej talerz z kanapkami. Dziewczynka z apetytem zabrała się do śniadania.
- A ty, czemu nic nie jesz? - spytała z pełną buzią.
- Już jadłam - skłamała gładko Nariko.
Tak naprawdę nie tknęła niczego, od swojego powrotu, z wyjątkiem kawy. Po misji nigdy nie miała apetytu, wręcz przeciwnie. Ayumi wiedziała, że jej opiekunka nie mówi jej prawdy, jednak nie drążyła tematu. Nie chciała jej drażnić. Siedziały tak obie w ciszy, którą w końcu przerwał gwizdek czajnika. Tsubasa zrobiła herbatę dla Ayu, a dla siebie kolejną kawę. W myślach szukała odpowiednich słów, by rozpocząć poważną rozmowę.
Raz kozie śmierć - usłyszała w głowie.
- Ptaszynko, - zaczęła ostrożnie. - będę musiała na jakiś czas wyjechać.
- Dostałaś nową misję? Tak szybko? Przecież dopiero, co wróciłaś. Nawet nie zdążyłaś odpocząć! - oburzyła się Ayumi.
Normalnie rozśmieszyłoby to Nariko, ale nie teraz.
- To nie jest zwykła misja, jeżeli w ogóle można to tak nazwać - poczęła jej tłumaczyć. - O pomoc w niej poprosił mnie Yoh-sensei. Inaczej wcale bym się nie zgodziła na tę szopkę - dodała ciszej.
- Yoh-sensei? Był tu? - zdziwiła się Ayu.
- Tak, wczoraj, gdy zasnęłaś. Długo rozmawialiśmy, zanim podjęłam tą decyzję. Wyjeżdżamy jeszcze dzisiaj, na bardzo długo. Właściwie to nie wiemy, kiedy wrócimy.
- Gdzie?
- Do jednej z Ukrytych Wiosek. Do Konoha-gakure.
- Do Konohy? Po co? - w porcelanowych oczach dziewczynki rozbłysła ciekawość.
- Yoh ma tam jakąś sprawę do załatwienia. Mam mu towarzyszyć, jako ochrona - odpowiedziała wymijająco.
Ayumi w milczeniu pokiwała głową. Yoh-sensei nie prosiłby o pomoc, gdyby nie chodziło o coś naprawdę ważnego. Zerknęła z ukosa na swoją opiekunkę. Nariko lekko przygryzała wargę, co było u niej oznaką zdenerwowania.
- Mam do ciebie prośbę - powiedziała poważnie. - Dopóki Takeshi i Akihito nie wrócą, zamieszkasz u Yuuki.
- Dlaczego? Przecież doskonale sobie radzę sama - spytała zaskoczona tym poleceniem.
- Wolałabym, żeby ktoś miał cię na oku. Już uzgodniłam to z Yuuki. Przy okazji, zajmie się twoim treningiem. I jeszcze coś - Nariko ujęła jej dłonie. - Chcę, żebyś zawsze trzymała się blisko albo Yuuki, albo któregoś z chłopaków. Staraj się nie zostawać sama. Możesz mi to obiecać?
Ayumi wpatrywała się w nią bez słowa. "Staraj się nie zostawać sama" - znaczyło tyle, co. - "Nie przebywaj z innymi." Ale czemu? Przecież nigdy nie zabraniała jej kontaktów z pozostałymi Cieniami. Czyżby nagle przestała im ufać? I dlaczego nie wymieniła wuja Tayuu?
- Ptaszynko? - głos Nariko wyrwał ją z zamyślenia.
- Dobrze, obiecuje - odpowiedziała poważnie Ayu. - Skoro tak ci na tym zależy...
Twarz kobiety rozpromienił uśmiech. Kamień spadł jej z serca.
- Na lodówce zostawiłam list do chłopaków. Dasz im go, gdy wrócą. I coś jeszcze. Zaczekaj tu chwilę.
Nariko szybko wyszła z kuchni. Zaraz jednak wróciła, trzymając w objęciach drewniane pudełko.
- Miałam zostawić je na inną okazję, ale coś czuję, że ci się przydadzą - odparła, podając pudełko niebieskowłosej.
Ayu przyjęła je ostrożnie, ważąc w dłoniach. Nie było zbyt ciężkie.
- No, śmiało. Otwórz - zachęcała Tsubasa.
Ayumi podniosła wieczko. Wewnątrz, na czerwonym atłasie, leżały dwa sztylety sai. Oba wypolerowane na błysk, bogato zdobione. Na klingach znajdowały się inskrypcje. Na jednym Takeshi (jap. odwaga ), na drugim Chika ( jap. mądrość ).
- Są piękne - wyszeptała błękitnooka, delikatnie wyjmując jeden z nich. - To dla mnie?
- Oczywiście. Dalej, wypróbuj je.
Dziewczynka wyciągnęła drugi sztylet. Ujęła je pewniej w dłoni. Dla próby wykonała kilka cięć i pchnięć. Broń była doskonale wyważona - nie za ciężka, nie za lekka, i idealnie dopasowana do jej dłoni. Nariko okiem eksperta przyglądała się jej poczynaniom. Ayu pod jej nieobecność musiała intensywnie ćwiczyć. Widać było, że z bronią obchodzi się znacznie pewniej. Błękitnooka z szacunkiem położyła podarunek z powrotem na miejsce, po czym rzuciła się Tsubasie na szyję.
- Dziękuję, Niko-chan. To wspaniały prezent!
- Ja myślę - Nariko uśmiechnęła się do niej łobuzersko. - Nie masz pojęcia ile się za nimi ochodziłam. Używaj ich mądrze i z rozwagą. I pamiętaj - broń jest tyle warta, ile wojownik, który ją dzierży. Musisz się z nią całkowicie zżyć. Ma być nie tylko przedłużeniem ramienia - ona ma się stać twoim ramieniem. Dbaj o nią dobrze, bo w razie zagrożenia może ci niejednokrotnie uratować życie.
- Dobrze, będę o tym pamiętała - wyszeptała Ayumi, tuląc pudełko do piersi.
Nariko przeczesała palcami długie włosy, wzdychając ciężko.
- Muszę się jeszcze spakować. Pomożesz mi?
- Jasne.

* * *

Słońce ogrzewało swoim ciepłym blaskiem twarze przechodniów, w tym i twarz młodego chłopaka, który z uśmiechem na ustach biegł ulicą. Zanosiło się na piękny dzień, brzuch miał pełen swojej ukochanej potrawy, a dodatkowo miał dostać nową misję. Czego może więcej chcieć od życia młody ninja? Był podekscytowany, jak zresztą przed każdym spotkaniem w gabinecie Hokage. Co tym razem im zleci? Czy to będzie bardzo niebezpieczne? Oby. Miał już dosyć rutynowych zadań typu: przynieś, wynieś, pozamiataj. Marzył o prawdziwym wyzwaniu, o misji rangi A, w której mógłby się wykazać przed resztą drużyny.
"Właśnie " - przemknęło mu zaraz przez głowę. - "Mam nadzieję, że sensei znów się nie spóźni".
Rozmyślania nad tym, czym by tym razem wykręcił się jego nauczyciel, przerwał mu widok siedziby Hokage. Był na miejscu. Szybko przebiegł przez korytarze i zapukał do gabinetu Piątej. Usłyszał stanowcze i nerwowe: "wejść!" .
- Konnichwa, babciu Tsunade... - zawołał, ale zaraz zamilkł, robiąc unik przed kubkiem.
Naczynie roztrzaskało się w drobny mak na ścianie.
- Naruto, ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie tak nie nazywał! - krzyknęła Piąta.
Wyglądała na bardziej zdenerwowaną niż zwykle. Na jej biurku piętrzył się ogromny stos papierów, zwojów i książek, a obok tego wszystkiego stały dwie opróżnione butelki sake. Tsunade z roztargnieniem przeczesała palcami długie, blond włosy. Bursztynowe oczy miotały wściekle błyskawice i tylko szukały kogoś, na kim ich właścicielka mogłaby się wyżyć. Hokage wyglądała na równie złą, co senną - najwyraźniej długo pracowała nad czymś w nocy, o czym również świadczyły puste butelki. Naruto bez słowa wślizgnął się na kanapę, na której siedzieli Sakura i Sasuke. Blondyn szturchnął dziewczynę w bok.
- Sakura-chan, o co jej znowu chodzi? - spytał konspiracyjnym szeptem.
Sakura już otwierała usta by mu odpowiedzieć, ale zagłuszyła ją Tsunade.
- Kuso! Ile można się spóźniać?
Naruto zaczął gorączkowo rozglądać się po gabinecie. No jasne! Brakowało Kakashiego.
"Jak zwykle - przemknęło mu przez głowę. - "Ciekawe, jaką tym razem wymyśli wymówkę."
Rozsiadł się wygodniej, krzyżując ręce. Zaczął przyglądać się pozostałym. Sakura wyglądała na równie wkurzoną, co Tsunade, która, zgrzytając od czasu do czasu zębami, z nudów zaczęła przeglądać zgromadzony przed nią stos papierów. Twarz młodego Uchihy jak zwykle nic nie wyrażała. Uzumaki westchnął ciężko. Tak bardzo nie mógł się doczekać nowej misji! Westchnął jeszcze raz. No nic, nie pozostawało im nic innego, jak cierpliwie czekać. W końcu się musi zjawić...

Po upływie godziny...

Naruto zdążył już zdenerwować wszystkich i teraz siedział masując ramię po ciosie Sakury. Tsunade wyglądała, jakby zaraz miała wybuchnąć. Nikogo zapewne nie zdziwiłoby, gdyby nagle zaczęła tykać, odliczając sekundy do zagłady. Nawet Sasuke wyglądał na zniecierpliwionego. W końcu wśród kłębów dymu, pojawił się Kakashi.
- Konnichwa, Hokage-sama. Wybaczcie za spóźnienie, ale...
- Nawet nie zaczynaj - warknęła Piąta. - Jeszcze jedna twoja głupia wymówka, a oszaleję.
Kakashi zamrugał zdziwiony, ale nie odezwał się ani słowem.
- Wstańcie - Hokage zwróciła się do trójki genninów. - Teraz mogę wam wytłumaczyć, na czym będzie polegała wasza misja...

* * *

Nariko po raz ostatni sprawdzała, czy aby zabrała ze sobą wszystko. Tuż obok niej stał Yoh, wpatrując się we Wrota, jakby chciał wyryć sobie ten widok w pamięci do końca życia. Zostawiali za sobą miejsce pełne tajemnic i niebezpieczeństw, miejsce, które widziało wiele okrucieństw, ale także jedyne, które mogli nazwać swoim domem. Zostawiali je pełne rozterek i niepokoju, w godzinie, gdy zaczęły się gromadzić nad nim ciemne chmury, zwiastujące burzę. Opuszczali je, by wyruszyć po światło, które przegoniłoby z niego mrok.
Wyruszali po nadzieję.

* * *

Na zakończenie - praca z Nariko mojego autorstwa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz